ks. Stanisław Stawicki SAC
22 września, 2007
- Wstęp
„Co wydarzyło się w życiu św. Wincentego Pallottiego w Camaldoli 1839 i jakie to ma znaczenie dla ZAK? Co w nas już jest z Camaldoli 1839 i czego jeszcze nie zaczerpnęliśmy stamtąd? Jak zaczerpnąć, bo należy przypuszczać, że konieczne będzie kontynuowanie «czerpania» po Kongresie. Zwracamy się do Ciebie, abyś przeprowadził ten temat w niedzielę”.
Zacytowałem fragment z listu jaki otrzymałem w Rwandzie kilka miesięcy temu od organizatorów Kongresu. Wiedzieli, że będę w tym czasie w Polsce, a więc wpadli na pomysł, aby mnie „wykorzystać”.
Co do samego sformułowania tematu, trzeba zaznaczyć, że choć wprawdzie tytuł nie pochodzi ode mnie, całkowicie się pod nim podpisuję. Lecz muszę przyznać szczerze, że w pierwszej chwili byłem nieco zdezorientowany. Nawiązałem więc kontakt z organizatorami Kongresu, którzy mi wyjaśnili, że (cytuję): „Staropolskie określenie upuścić, wskazuje na pewną nieporadność; brak złej woli, ale coś «wymyka się z ręki» chociaż nie chcemy tego”.
Zrozumiałem natychmiast. Wizja Pallottiego z Camaldoli „wymsknęła się nam nieco”. Po części z racji obiektywnych, bo wizja wyprzedzała swoją epokę, a nawet „przyszłość”. Po części, z naszej winy, bo „zasiedziali” przez cały wiek w status quo, nie wiele robiliśmy, by wizję tę poznać, pokochać i pozwolić jej „poprowadzić się za rękę”. Czy nie zadajemy sobie wszakże pytania, w jaki sposób doprowadzić do rzeczywistej przynależności do Zjednoczenia tych, którzy należą doń od samego początku? Myślę oczywiście o pallotynach i pallotynkach! Sprawa nie jest wcale taka prosta, gdyż pallotyni i pallotynki, którzy żyli ponad 100 lat w prawie całkowitej niezależności, przywykli nie tylko do klasztornego i „kleryckiego” stylu życia, ale również wypracowali pewne formy apostolstwa, do których byli i są bardzo przywiązani. Boimy się utracić tę „wypracowaną w pocie czoła tożsamość”, która – prawdę mówiąc – niewiele ma wspólnego z naszym charyzmatem, ale za to gwarantuje nam poczucie bezpieczeństwa i swoistego rodzaju „zakonny komfort”. Przestawienie się dziś na skomplikowaną rzeczywistość przynależności do Zjednoczenia, które opiera się na równości praw i obowiązków[1], przerasta często nasze „zakonne wyobrażenia”.
Zajrzałem też do Słownika języka polskiego Jana Karłowicza, Adama Kryńskiego i Władysława Niedźwieckiego z 1919 roku. Odkryłem tam, że słowo UPUŚCIĆ/ UPUSZCZAĆ posiada liczne znaczenia.
Po pierwsze: „upuścić” znaczy uronić, nie dotrzymać, dać sobie z rąk upaść.
Następnie: „upuścić” znaczy opuścić, zaniechać, zaniedbać, nie dopilnować, nie skorzystać: Co masz, nie upuszczaj – powiadali nasi dziadowie, tzn. trzymaj, coś uchwycił, bo już to zginione, co raz upuszczone.
„Upuścić” – to również nie skorzystać z okazji: Piękną upuścił okazję, tzn. nie skorzystał ze sposobności. W tym znaczeniu mówiło się też: Jednoś upuścił, drugiegoś nie dostał.
Myślę, że po tym krótkim ujaśnieniu enigmatycznego słowa „upuścić”, możemy przejść do samego dziedzictwa.
Gdy tak myślałem o tym co wam tu powiedzieć, przyszła mi do głowy pewna historyjka „O Ośle, który nie chciał pić!”, czyli czerpać wody swoim własnym pyskiem.
Jej autorem jest nieżyjący już, bardzo znany, również i polskiemu czytelnikowi, francuski dominikanin Jacquesa Loew[2]. Jak więc napoić osła, który nie chce pić?
– Bić go kijem!?
– Raczej nie, osioł jest bowiem twardszy niż nasze kije… Poza tym, ta stara metoda, została podważona przez współczesnych wychowawców!
– Zmusić go do połknięcia garści soli? To jeszcze gorzej. Oskarżyć nas mogą o nierespektowanie wolności osobistej i o znęcanie się nad osobnikiem!
– Jak więc napoić osła, który nie chce pić, zachowując pełne poszanowanie dla jego wolności!?
– Najlepiej, sprowadzić drugiego osła, takiego, którego pali pragnienie i który będzie na oczach swojego brata pił długo, z uciechą i lubością… Pewnego dnia, być może ten pierwszy pozazdrości mu i zacznie sobie zadawać pytanie, czy nie warto by też zanurzyć pyska w wiadrze orzeźwiającej wody”.
Morał autora tej historii jest taki, że przykład ludzi szczerze spragnionych Boga, silniej oddziałuje na bliźnich niż wszystkie niedorzeczności opowiadane o Nim.
Przerzucając ten morał na nasz pallotyński, „zakowski” teren, można powiedzieć, że przykład ludzi autentycznie spragnionych Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego w wydaniu Pallottiego; kochających Pallottiego, spragnionych współpracy, komunii, jedności – silniej podziała na nas niż wszystkie niedorzeczności opowiadane o nim.
Zresztą, takim był Pallotti. On żył tak, że to się udzielało. Zarażał istnieniem! Dlatego też cieszę się, że coraz więcej pośród nas (księży, sióstr, świeckich, młodzieży), coraz więcej autentycznych „zapaleńców Pallottiego”; „zapaleńców Zjednoczenia”, którzy „zarażają istnieniem”. Nie będę ich wymieniał po imieniu, ale widzę ich. Widzę was! Bogu niech będą za to dzięki!
Nie wszyscy jednak potrafią i mogą działać. Bernard Shaw, znany irlandzki pisarz, który urodził się 6 lat po śmierci Pallottiego (1856-1950), a któremu nigdy nie brakowało poczucia humoru, powiedział kiedyś, że „Ci którzy potrafią, działają. Ci którzy nie potrafią, nauczają!” Zdaje się, że ja zostałem przeznaczony do tej drugiej kategorii. Dlatego podzielę się z wami tym, co przygotowałem dokładnie dwa tygodnie temu, też w niedzielę, a byłem wtedy tylko o 8 km od Camaldoli, podobnie jak ksiądz Generał Zenon Hanas, oddychałem tamtym powietrzem.
- Symfonia niedokończona
W grudniu 1949 roku, miesiąc przed beatyfikacją Wincentego Pallottiego, papież Pius XII skierował do Generała Pallotynów list, w którym napisał między innymi: „Pallotti pozostawił wam w spadku, nie tylko to, co udało mu się dokonać, ale również i to, o czym marzył”[3].
To tak, jakby Papież chciał nam powiedzieć: nie macie prawa poprzestać na waszym rodowodzie czy zatrzymać się na waszym historycznym dziedzictwie. Nie ma zresztą sensu roztrząsać historii, jeżeli nie staje się ona dla nas nauczycielką „tu i teraz”. Dlatego potrzeba abyśmy ciągle trwali w stanie powstawania, kontynuując Dzieło rozpoczęte przez naszego Założyciela, abyśmy i my stali się założycielami ZAK-u „dzisiaj”; w rzeczywistości, która jest nasza.
Moi Drodzy, to bardzo ważne wezwanie do „twórczej wierności”, bo Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego, jak i dzieło współczesnego Pallottiemu kompozytora Franza Schuberta (1979-1829), przypomina faktycznie „symfonię niedokończoną”[4]. Niedokończoną, nie tylko dlatego, że założyciel zmarł przedwcześnie, bez możliwości dokończenia swego Dzieła, ale również dlatego, iż czas nie był sprzyjający, biorąc pod uwagę, że – jak często przypomina się to w świecie pallotyńskim – idea apostolstwa powszechnego wyprzedziła własną epokę.
Co do mnie, wydaje mi się, że Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego z zamierzenia było niedokończone, ponieważ nie należy ono do porządku ustalonych raz na zawsze modeli, ale do porządku znaku prorockiego tej rzeczywistości jaką jest Królestwo Boże. To po prostu „przypowieść o jedności apostolskiej”[5]. W konsekwencji, Zjednoczenie powinno pozostać w „stanie ciągłego niedokończenia”, nieustannie otwarte na potrzeby Kościoła i świata oraz „wierne przyszłości”[6].
Taka jest nasza tożsamość, upragniona (chciana) przez naszego Ojca i Założyciela, o czym On sam pisze w swoim Testamencie duchowym: „Proszę więc teraz i zawsze oraz zamierzam prosić także i po mojej śmierci, waszą miłość i waszą gorliwość, abyście się tak oddali pracy około trwałego założenia i jak najszybszego oraz najskuteczniejszego rozkrzewienia Pobożnego Zjednoczenia, jak gdybyście Wy wszyscy byli sami wybrani przez Pana naszego Jezusa Chrystusa na jego założycieli, krzewicieli i opiekunów. Starajcie się robić wszystko, co tylko możecie, i zajmujcie się nim, jak wszyscy święci założyciele i założycielki zajmowali się zakładaniem, szerzeniem i utrwalaniem swych instytutów wszelkiego rodzaju. Co więcej, interesujcie się nim tak, jak Pan nasz Jezus Chrystus i Jego Najświętsza Matka, Święty Józef, Najczystszy Jej Oblubieniec, Apostołowie i Uczniowie interesowali się założeniem i rozszerzaniem Kościoła katolickiego, apostolskiego i rzymskiego”[7].
Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego jawi się więc od samego swego zarania jednocześnie jako początek i jako uwieńczenie. „Uwieńczenie”, ponieważ idea Pallottiego dojrzewała i układała się w całość w powolnym procesie rozwoju. Ale także jako „początek”, początek Dzieła otwartego na przyszłość, którego pierwsze kroki uczynione w latach 1834-1839 oznaczały jedynie jego narodziny.
- Dwa Boże impulsy
Chciałbym teraz powiedzieć coś o „dwóch impulsach”, które Don Vincenzo otrzymał od Boga dla założenia Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego: pierwszy w 1835 roku; a drugi w 1839, właśnie w Camaldoli. Tych dwóch impulsów nie można rozdzielać. Inaczej mówiąc, nie można zrozumieć roku 1839, nad którym się dzisiaj zastanawiamy, bez roku 1835.
W cytowanym przed chwilą Testamencie duchowym, napisanym w 1840 roku w czasie ciężkiej choroby[8], Wincenty Pallotti twierdzi, że Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego narodziło się dyskretnie w małej grupie przyjaciół w 1834 roku. Chodziło tu o grupę przyjaciół, świeckich i duchownych, którzy spotykali się regularnie u Pallottiego, to znaczy w jego domu rodzinnym i którzy, jak wynika ze sprawozdań, rozmawiali o sytuacji religijnej i moralnej w Wiecznym Mieście i w całym Kościele. Grupa ta podejmowała także działania praktyczne, takie jak na przykład: pomoc misjom zagranicznym, różnorakie akcje charytatywne, czy rozpowszechnianie gazet katolickich, etc.
Pierwszy impuls
Dopiero 9 stycznia 1835 roku, w czasie dziękczynienia po Mszy świętej sprawowanej u karmelitanek w klasztorze Regina Coeli, Pallotti został obdarzony głębokim przekonaniem, że już wie, czego Bóg pragnie od niego. Tego samego dnia, jakby słowa zostały mu podyktowane, zapisał On w swoim Dzienniku duchowym modlitwę, którą tradycja pallotyńska uważa za pierwsze natchnienie założycielskie: „Boże mój, Miłosierdzie moje, Ty w nieskończonym miłosierdziu swoim zezwalasz mi wprowadzać w życie, zakładać, rozpowszechniać, doskonalić i utrwalać:
- Pobożną Instytucję Apostolstwa Powszechnego (una pia istituzione di un Apostolato universale), mającą na celu rozszerzanie wiary i religii Jezusa Chrystusa wśród wszystkich pogan i katolików;
- Drugie Apostolstwo (altro Apostolato), mające na celu ożywianie i pomnażanie wiary wśród katolików;
- W końcu, Instytucję powszechnej miłości (istituzione di carità universale), mającą na celu wykonywanie wszelkich dzieł miłosierdzia tak co do duszy, jak i co do ciała, ażeby świat poznał Ciebie, na ile to jest możliwe, ponieważ Ty jesteś nieskończoną Miłością”[9].
Idea była jasna. Można powiedzieć, że dzięki temu „oświeceniu” z 9 stycznia, Pallotti zdobył poznanie ogólne tego, czego Bóg oczekuje od niego.
Przypomnijmy również, że w momencie zakładania Dzieła, Pallotti wkracza w czterdziestkę. Wielu autorów duchowych twierdzi, że to jest najważniejszy etap życia. To okres przejściowy między „tym, co ja chcę” a „tym, czego chce Bóg”[10]. Don Vincenzo przeszedł przez to doświadczenie. Był człowiekiem kochanym i otaczanym uznaniem przez swoich najbliższych współpracowników; kapłanem zaangażowanym w wiele dziedzin apostolstwa, mającym bogate doświadczenie duszpasterskie i duchowe. A jednak «nie był nigdy zadowolony z tego, co robił». Często zaniepokojony swym „perfekcjonizmem”, czuł się niegodny i niezdolny, by odpowiedzieć na wezwania Boże. Nie znaczy to, że pod ciężarem czterdziestki, Pallotti pokonał poczucie niegodności, pozostawiając ideom czas na wyklarowanie się. Nie, w 1835 roku, nie było mowy ani o rachubach ani o godności, ponieważ to nie on wybrał tę chwilę. Ten „pierwszy impuls” przyszedł z Góry. A drugi impuls? No właśnie, drugi impuls, to nasze „Camaldoli”. Powiedzmy coś o nim.
Drugi impuls
Lata 1837-1839 były dla Don Vincenzo szczególnie trudne. Najpierw miała miejsce epidemia cholery, która pojawiła się latem 1837 roku. Naliczono w Rzymie, w przeciągu dwóch miesięcy, pięć tysięcy czterysta dziewiętnaście (5419) przypadków śmiertelnych. Pallotti dawał z siebie wszystko, by pomagać umierającym aż do ostatniej chwili, śpiąc ledwie co, lekceważąc niebezpieczeństwo zarażenia się, słuchając i pocieszając tych, których śmierć przerażała. Rodzina, przyjaciele i współpracownicy Don Vincenzo nie uniknęli jednak smutnych skutków cholery: śmierć zabrała mu ojca, Piotra-Pawła Pallottiego, który został pochowany we wspólnej mogile; kilku przyjaciół i współpracowników, jak: Antonię Brandini, Annę Marię Taigi, księdza Bernardo Fazziniego czy Gaspara del Bufalo.
Cholera przeminęła jak wszystkie epidemie, pozostawiając pustkę i żałobę. Don Vincenzo wyszedł jednak z niej bardzo osłabiony fizycznie i moralnie. Ponadto, nie przestawało dokuczać mu pewne poczucie winy. Wiedział bowiem dobrze, że nic trwałego nie zostało jeszcze napisane o Zjednoczeniu Apostolstwa Katolickiego. Oto jak sam mówi o tym w swym Testamencie duchowym: „Był już rok 1839, a to, co dotyczy natury, zadań i celu Pobożnego Zjednoczenia, nie było jeszcze ujęte na piśmie. Muszę wyznać, że mój nieuporządkowany tryb życia był przyczyną tego, iż nie zostało to zrobione”[11].
Nie wiemy o czym myślał Don Vincenzo, mówiąc o swym „nieuporządkowanym trybie życia”. Jedna rzecz zdaje się jednakże pewna, że intensywne zajęcia lat 1836-1839[12] nie pozwoliły mu zafundować sobie luksusu odejścia gdzieś na ubocze i zredagowania nowych stron na temat swej fundacji. Bóg jednak, którego pedagogia paschalna zawsze zadziwia i zaskakuje, „pomyśli o tym”[13]. Na początku roku 1839, dokładnie 29 czerwca, Pallotti doznaje krwotoku płucnego, który powtórzy się następnego dnia. Osłabiony do tego stopnia, że tylko całkowity i przedłużony odpoczynek mógł go uratować, ulega nakazowi lekarza i życzeniu Ojca Świętego Grzegorza XVI i 10 lipca udaje się do Frascati, do pustelni w Camaldoli.
Oto jak w rok później, Pallotti sam opisuje to doświadczenie w swoim Testamencie duchowym. Oddajmy mu głos: „Pan nasz Jezus Chrystus raczył okazać mi swoje miłosierdzie i tak sprawą pokierował, że kiedy w samą uroczystość chwalebnych Książąt Apostołów[14], po dłuższym spowiadaniu rano, wyszedłem z domu, aby spełnić pewien uczynek miłosierny, stwierdziłem kilkakrotnie, iż pluję krwią. To samo przytrafiło mi się dnia następnego, w dzień Wspomnienia Św. Pawła Apostoła, było to w niedzielę. Pierwszego dnia nie mówiłem nikomu o tym, ale drugiego musiałem już o tym powiedzieć. W następstwie tego przebywałem kilka dni pod opieką lekarską w Rzymie, a potem dnia 10 lipca tegoż roku 1839 udałem się do świętego eremu Wielebnych Ojców Kamedułów powyżej Frascati, z tą nadzieją, że Bóg w swej łaskawości udzieli mi w tym świętym ustroniu oświeceń potrzebnych do napisania tego, co dotyczy Pobożnego Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego”[15].
W prostej kamedulskiej celi, z widokiem w dal, Don Vincenzo dochodzi powoli do siebie i posłuszny Bożemu natchnieniu, szkicuje Dzieło swego życia. Ponad 900 stron rękopisu, zredagowanego na przestrzeni trzech miesięcy. Niewiarygodna płodność. Lecz zanim Pallotti zacznie redagować, zwraca się ku swym przyjaciołom i współpracownikom; zwraca się nawet do „całego wszechświata” żebrząc o niezliczone modlitwy i ofiary, by otrzymać „wszelkie możliwe światła i koniecznego ducha”[16] po to, ażeby stać się „narzędziem boskiego miłosierdzia”[17], to znaczy „piórem w ręku Miłosiernego Boga”. Śliczne to określenie. Pallotti używa go w liście do Francesco Virili: „Módlcie się, módlcie się nieustannie, proszę, abym w czasie tego pisania mógł otrzymać, jako narzędzie Bożego Miłosierdzia, wszystkie światła, wszelkiego ducha i to, co jest konieczne”[18].
Mimo iż Wincenty Pallotti otrzymuje wiele natchnień Ducha Świętego, wcześniej doświadcza niezmiernie bolesnego oczyszczenia. Oto jak sam o tym mówi rok później, w swoim Testamencie duchowym: „Po upływie dni kilku od tego, jak zacząłem pisać Reguły dla Pobożnego Domu Miłosierdzia, począł mnie Bóg, powodując się swoim nieskończonym miłosierdziem, nawiedzać tak bardzo bolesnymi cierpieniami, pozwalając mi odczuwać ich ciężar tak żywo, że w tej udręce zacząłem je uważać za największe spośród wszystkich moich cierpień, jakie zniosłem w całym moim minionym życiu. W miarę zaś jak cierpienia się wzmagały, Pan nasz Jezus Chrystus raczył budzić w moim biednym i niewdzięcznym sercu żywe uczucia wiary tak, że to właśnie ten czas cierpień usposabiał mnie w odpowiedni sposób do otrzymania oświeceń od Boga”[19].
To nowe „doświadczenie z Camaldoli” jest prawdziwym „doświadczeniem założycielskim”. Stanowi ono niewątpliwie krok naprzód w stosunku do doświadczenia z 9 stycznia 1835 roku. Faktycznie, w 1835 roku, Pallotti nie czuł się gotowy do zakładania czegokolwiek. Chciał raczej „promować, umacniać, rozprzestrzeniać, udoskonalać, gromadzić, inspirować do współpracy” wszystko co istniało już w Kościele, aby odpowiedzieć bardziej skutecznie na potrzeby tegoż Kościoła i świata.
Można powiedzieć, że doświadczenie z Camaldoli, otworzyło nowe perspektywy dla Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego, wprowadzając fundację Pallottiego w dynamikę ciągłości; w dynamikę „nieustannego czerpania”[20]. Tak więc, wydarzenie z Camaldoli spowodowało nie tylko łaskę powrotu do źródeł fundacji, to znaczy do boskiego Miłosierdzia, jako że od samego początku Pallotti nazywał Pobożne Zjednoczenie „darem i cudem nieskończonego miłosierdzia”[21], ale także łaskę „drugiego impulsu”.
Niemiecki pallotyn Paweł Rheinbay, podaje w jednym ze swoich ciekawych wystąpień na temat Pallottiego jako Założyciela, kilka przykładów tego co nazywa właśnie „łaską drugiego impulsu”[22]. Udowadnia w ten sposób, że narodziny jakiejś instytucji religijnej, to ciągłe szukanie tego, co coraz bardziej zgodne jest z wolą Boga. Oto jeden mały przykład. Ignacy Loyola, założyciel jezuitów. U początków swojej fundacji, nie chciał, aby jego towarzysze uczyli w szkołach: „No estudios ni lectiones” – pisał. A przecież w roku jego śmierci Jezuici prowadzili już 46 szkół.
Tak było też i z doświadczeniem z Camaldoli. Ponieważ Pallotti pozwolił raz jeszcze Bogu, aby „zanurzył go w oceanie swojego miłosierdzia”, Bóg odkrył przed nim prawdziwą ideę Apostolstwa Katolickiego: „Pan nasz Jezus Chrystus ukształtował w moim umyśle prawdziwe pojęcie natury i zadań Pobożnego Zjednoczenia”[23] – wyznaje Don Vincenzo.
Podkreślmy w końcu, że pod wpływem tego drugiego impulsu Bożego, Don Vincenzo dokona pewnych przesunięć w łonie Zjednoczenia. Przede wszystkim postara się lepiej zorganizować „świętą współpracę”[24], dzięki systemowi Prokur i dzięki wspólnotom życia braterskiego mężczyzn i kobiet, które będą odgrywać w łonie Apostolstwa Katolickiego rolę „ciała centralnego i napędowego”, oraz rolę „łączników”[25]. Wszystkie te przestawienia i doprecyzowania dokonane w Camaldoli, potwierdzają, że nie tylko pierwsza wizja (ta z 1835) jest darem Boga, ale także droga, na której założyciel i jego uczniowie starają się ją realizować. Oznacza to, że Don Vincenzo nigdy nie wyrzekł się swej pierwszej wizji z 1835 roku. Zarówno pierwszy krok, jak i następne były inspirowane przez Boga, ponieważ nie tylko początek fundacji, ale także trud budowania jest Jego dziełem. Ten trud budowania Dzieła jest dziś w naszych rękach.
Będę pomału kończył. Ale żeby zarysować kierunek, w którym powinniście pójść podczas pracy w grupach, a może jeszcze bardziej po powrocie do waszych domów, do waszych wspólnot, chciałbym zasugerować jeden obraz. Nazwijmy go „W zlewisku trzech wierności”.
- W zlewisku trzech wierności
Otóż, każda duchowość, każda fundacja Boża, rozwija się zawsze na styku trzech rodzajów wierności.
Przede wszystkim, wierności własnym korzeniom, to znaczy narodzinom i powołaniu dzieła. Dla nas, to głównie rok 1835 i 1839.
Następnie, wierności osobistemu natchnieniu Ducha Świętego. Jest to najważniejszy warunek dla teraźniejszości i przyszłości Dzieła, polegający na tym, byśmy i my byli zdolni do kreatywności ewangelicznej. Nie możemy bowiem zrzucać wszystkiego na kreatywność założycieli.
W końcu, wierności światu i Kościołowi, poza którymi nie mamy żadnej racji istnienia.
Te wszystkie trzy wierności są niezbędne dla autentycznego wzrostu i rozwoju każdej Bożej Instytucji, ponieważ weryfikują jedna drugą i umacniają się wzajemnie. Tak na przykład, jeśli nasza wierność początkom nie byłaby nieustannie konfrontowana przez naszą wierność osobistemu natchnieniu Ducha Świętego, istnieje ryzyko uznania początków za formę doskonałą, a sakralizując początki, stalibyśmy się jedynie robotami. Jeśli przeciwnie, nasza wierność natchnieniu Ducha Świętego „tu i teraz” nie byłaby skanalizowana i ukierunkowana przez wierność naszym początkom, nie mielibyśmy koniecznych i odpowiednich punktów odniesienia. Stalibyśmy się „zabawkami” naszych prywatnych planów, zbyt łatwo utożsamianych z natchnieniem Ducha Świętego.
Tą, która uautentycznia dwie pierwsze wierności, jest wierność potrzebom dzisiejszego świata i Kościoła. Wierność człowiekowi, bo człowiek jest „drogą Kościoła”. Inaczej mówiąc, doświadczenie Pallottiego z Camaldoli uczy nas między innymi, że szukanie Boga nie jest ucieczką od człowieka. Don Vincenzo nie rozdziela Boga od człowieka. „Im bliżej Boga, tym więcej człowieka, a im bliżej człowieka, tym więcej Boga”. Ta wierność człowiekowi „tu i teraz” pozwala nam przekroczyć etap czasu powstawania i „wejść na drogi jeszcze niewytyczone”, tworząc nowe formy odpowiadające realnym potrzebom miejsca i czasu, ale bez oddalania się od linii ciągłości i rozwoju, rozpoczynającej się od Założyciela i tradycji.
Jak więc wejść na drogi jeszcze niewytyczone, nie oddalając się od linii ciągłości i rozwoju?
Inaczej mówiąc:
Jak czerpać z Camaldoli pozostając wiernymi sobie samym oraz potrzebom dzisiejszego człowieka, świata, Kościoła? Jak czerpać „tu i teraz”, by ożywiać w nas wiarę, rozpalać miłość, i jednoczyć wysiłki?
Na to pytanie musicie już odpowiedzieć wy sami, wychodząc od rzeczywistości, która jest wasza! Przewidziana praca w grupach miałaby temu posłużyć.
Grottaferrata, 9 września 2007
[1] Por. Statut Generalny ZAK, nr 22-40. Zobacz również: José Garcia Paredes, «Parabola di unità, carisma e missione nella Chiesa», ACTA-SAC, vol. XV, 1990/92, ss. 475-513.
[2] Jacques Loew & Jacques Faizant, Przypowieści i obrazki, Znak 1995.
[3] Por. Il Beato Vincenzo Pallotti e sua Opera, Numero unico della Provincia Italiana Regina degli Apostoli, Roma 1950.
[4] Por. Henryk Hoser, «Uniaõ do Apostolado Catolico, a sinfonia inacabada de são Vicente Pallotti», Horizontes pallotinos, Santa Maria 2002, ss. 383-391.
[5]Por. Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego, W Zjednoczeniu dla ewangelizacji, Dokument końcowy XVII Zebrania Generalnego, nr 13 i nr 14, Rzym 1992.
[6] Por. Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego, Agenda XVIII Zebrania Generalnego, Rzym 1998.
[7] OOCC III, ss. 28-29.
[8] Przypomnijmy, że Pallotti spędził miesiące: sierpień, wrzesień i październik 1840 roku w Osimo (niedaleko Loreto) i Cingoli. Tam, w drugiej połowie sierpnia, ciężko podupadł na zdrowiu. Nie był nawet w stanie odmawiać Brewiarza ani sprawować Mszy świętej. W czasie tej choroby otrzymał też wiele nadzwyczajnych łask. Sam wspomina o tym wszystkim w swoim Dzienniku duchowym (por. OOCC X, ss. 373-375). W tym to kontekście, Don Vincenzo redaguje ostatnie wskazówki dla swoich duchowych synów i córek, którym nadaje tytuł: Nella mia morte, tzn. „Na chwilę mej śmierci”.
[9] OOCC X, ss. 198-199.
[10] Tacy autorzy jak Dante, Tauler, Péguy, Claudel, Jung piszą o tym. Zaznaczmy, że Bach komponuje swoje najlepsze dzieła wokół czterdziestki; Gauguin zaczyna malować w 39 roku życia; Charles de Foucauld układa swoja modlitwę programową: „Boże mój, powierzam się tobie całkowicie” w 38 roku swojego życia.
[11] OOCC III, s. 25.
[12] Są to lata wielu nowych inicjatyw apostolskich Zjednoczenia, których pomysłodawcą i „dyrygentem” był Pallotti: uroczystości Oktawy Epifanii, Kolegium Misyjne, konferencje tygodniowe dla kleru, przygotowania do otwarcia Pia Casa dla sierot, co miało miejsce w czerwcu 1838 roku.
[13] Warto może przypomnieć w tym kontekście radę, jaką Pallotti dawał często innym: „Pracujmy całym sercem dla Boga, a Bóg pomyśli o reszcie” – pisał do Rafała Melii (Por. OCL III, s. 87).
[14]Było to w sobotę 29 czerwca 1839 roku.
[15] OOCC III, s. 25.
[16] Od momentu przybycia do Camaldoli, Pallotti wysyła około 20 listów, w których zwyczajnie żebrze o modlitwę: „Jestem kompletnie zagubiony – pisze – Potrzeba mi zalewu Nieskończoną Miłością Boga”. Por. Listy nr 560, 561, 564-567, 569-575, 579-582, etc.
[17] W liście napisanym 16 sierpnia 1839 roku do Francesco Virili, Pallotti prosi go: „Módl się, módl się bez przerwy za mnie, abym potrafił pisać jak instrument Bożego Miłosierdzia” – OCL III, s.118.
[18] OCL III, s.118.
[19] OOCC III, s. 26.
[20] Zaznaczmy tutaj, że wielu autorów duchowych uważa kryterium ‘dynamicznej ciągłości” jako jedno z podstawowych do weryfikacji autentyczności Dzieła. Np. Jean Claude Guy, La vie religieuse, mémoire évangélique de l’Eglise”, ss. 174-175; Teresa Ledóchowska, «A la recherche du charisme d’un institut religieux», Vie Consacrée, nr 49, 1977, ss. 7-23; Antonio Romano, I Fondatori profezia della storia, Editrice Ancora, Milano 1989, ss. 188-200.
[21] OOCC X, ss. 196-199.
[22] Por. Paul Rheinbay, «San Vincenzo Pallotti, fondatore», Apostolato Universale, nr 1, 1999, s. 49.
[23] OOCC III, s. 27.
[24] OOCC III, s. 403; OOCC XI, s. 234.
[25] OOCC I, s. 2/3; OOCC III, s. 4.