Corrado Montaldo
(…) Kościół, w którym zrodziło się dzieło św. Wincentego, był czasem papieskiej służby Grzegorza XVI, którego pontyfikat odznaczał się charakterem wyraźnie misyjnym. Nadał on zdecydowany impuls misjom zagranicznym zaledwie po kilku latach od tego, jak Napoleon kategorycznie sprzeciwiał się wszelkiej działalności tego typu, narzucając francuskie zwierzchnictwo Propagandzie Wiary.
Pius VII, a następnie papież Grzegorz, przyczynili się w znacznym stopniu do rozwoju działalności misyjnej. Na Wschodzie (Korea, Chiny), w Oceanii, a także w Europie i w Stanach Zjednoczonych Kościół katolicki działał z entuzjazmem i, pomimo wielu męczenników, zakładał i utrzymywał wiele wspólnot. Te jednak niejednokrotnie potrzebowały silnego wsparcia. Stąd zrodziły się także i w Europie niektóre fundacje misyjne i charytatywne.
To wielkie misyjne odrodzenie nie mogło pozostać bez echa u św. Wincentego. Rok 1835 był przełomowy dla naszego Świętego: w styczniu zrodziła się w nim idea założenia dzieła apostolskiego, dość szybko zaakceptowana przez władze kościelne; w maju skierował odezwę do ludu, która od razu spotkała się z uznaniem ze strony Kościoła.
Idea, która zrodziła się w Pallottim podczas dziękczynienia po Mszy Św., była doświadczeniem mistycznym i miała kluczowe znaczenie dla powstania Apostolstwa Katolickiego. Już wtedy św. Wincenty miał wokół siebie grupę współpracowników do pomocy misjom. Dopiero jednak po wspomnianym głębokim doświadczeniu ta niewielka grupka stanie się dziełem o wiele bardziej ambitnym. Od kilku wolontariuszy, skierowanych do świata, do tych, którzy nie znają jeszcze wiary w szybkim czasie stali się zaczynem wiary dla wszystkich: chrześcijan i niechrześcijan. Kiedy sięgniemy wstecz do życia św. Wincentego odkryjemy, że już od młodości jego dusza poruszała się na tej długości fali. W 1816 r. – data przełomowa w życiu Wincentego – w wieku 21 lat przejawiał pragnienie uświęcenia całego wszechświata i wszystkich stworzeń i przy wielu okazjach zachęcał innych do wzbudzania w sobie podobnych pragnień. Natchnienie ze stycznia 1835 r. było potwierdzeniem Ducha Świętego, że to jego pragnienie urzeczywistniało się w dziele Kościoła, w życiu którego idea ta się zrodziła. Przytoczę tu fragment słów Wincentego:
Boże mój, Miłosierdzie moje, w swoim nieskończonym miłosierdziu pozwalasz mi wzbudzać, ustanawiać, propagować, udoskonalać i uwieczniać, przynajmniej najżywszym pragnieniem, w Twoim Najświętszym Sercu:
1. Pobożną instytucję powszechnego apostolstwa wśród wszystkich katolików, by propagować wiarę w Jezusa Chrystusa wśród wszystkich niewierzących i niekatolików.
2. Inne apostolstwo ukryte, by ożywiać, zachowywać i rozbudzać wiarę wśród katolików.
3. Instytucję powszechnego miłosierdzia w praktykowaniu wszelkich uczynków miłosierdzia co do duszy, jak i co do ciała, abyś Ty, jeśli to możliwe, został poznany na świecie, Boże mój, gdyż Ty sam jesteś Miłością Nieskończoną.
Św. Wincenty w swoim życiu osobistym doświadczył już tych duchowych wymiarów, dlatego teraz czuł potrzebę podzielenia się nimi z innymi, aby zaangażować wszystkich w troskę o ich własne uświęcenie, aby promieniowali wiarą i miłością, tzn. aby byli apostołami. Kiedy mówił „wszyscy”, miał na myśli dokładnie wszystkich: mężczyzn i kobiety (jak Maryja), wykształconych i niewykształconych, szlachetnie urodzonych i tych z ulicy, bogatych i biednych, kapłanów i świeckich, księży zakonnych i diecezjalnych, żyjących w społecznościach i samotnych; wszyscy mogą angażować się w apostolstwo.
I chociaż główne działanie praktyczne zwrócone było na niewierzących i niekatolików, to ziarno Apostolstwa Katolickiego, tzn. powszechnego – skierowane do wszystkich zostało już rzucone.
W tym samym czasie, 4 kwietnia, Pallotti otrzymał prawne zatwierdzenie ze strony Kardynała, Wikariusza Rzymu. Jest to data powstania dzieła. Św. Wincenty wzywa więc wszystkich do apostolstwa, a czyni to za pośrednictwem „odezwy”, zresztą nie pierwszej, jak wiemy, zważywszy na to, że poprzednia była skierowana w 1833 r. do katolików obrządku chaldejskiego. W jego nowym apelu odnajdujemy nas samych, mimo że niektóre ważne elementy duchowości pallotyńskiej będą dodane dopiero w przyszłości.
Przedstawienie odezwy
Powinna być ona przeczytana i rozważona przez każdego z nas, aby pomogła nam głębiej wejść w duchowość św. Wincentego w jednym z najbardziej intensywnych momentów jego doświadczenia duchowego. Wydaje mi się, że odezwa stanowi osobiste wezwanie dla każdego z nas, zaczynając od tych, którym dane było być blisko św. Wincentego. Poświęciłem wiele czasu na lekturę tego tekstu i za każdym razem nasuwało mi się pytanie: co mógłbym więcej lub co nowego powiedzieć od tych, którzy poświęcili życie dla swojego Założyciela, co napisali i przeżyli. Później dopiero zrozumiałem, że św. Wincenty, jak każdy święty naśladowca Jezusa Chrystusa w swojej epoce, przemawia do każdego w sposób jedyny i niepowtarzalny, i że w świetle chrześcijańsko-pallotyńskiego doświadczenia na przełomie wieków, ja również mogę podzielić się z wami pewnymi refleksjami, które rodzą się w moim sercu, przeplatając je znaczącymi fragmentami odezwy.
Gdybym chciał nadać tytuł tej części mojego wystąpienia, zaproponowałbym słowa Pallottiego: „Pomóżcie mi zanieść Chrystusa do wszystkich ludzi, ponieważ Go oczekują”.
Odezwa zaczyna się tymi słowami: Każdy, kto uważnie obserwuje aktualny stan świata i jego stosunek do religii, zauważa dobrze, że mimo wszelkiego rodzaju zgorszeń, jakich nieszczęśliwy nasz wiek był i jest ustawicznie świadkiem, wszędzie daje się odczuć wielką potrzebę wiary i nawet narody niechrześcijańskie zdają się przejawiać skłonność do przyjęcia katolickiej religii.
Już od początku uderzyło mnie słowo: uważnie (wł. attentamente – uważnie, bacznie, pilnie, starannie). Jestem pewien, że św. Wincenty śledził bardzo uważnie wydarzenia w Kościele i w świecie i stale zadawał sobie pytanie, co jeszcze mógłby zrobić. Ze względu na swoje intensywne zaangażowanie w służbie na rzecz różnych instytucji kościelnych (np. zagraniczne kolegia), a w szczególności tych misyjnych, był on z pewnością dobrze zorientowany w sytuacji odległych miejsc, gdzie katolicy stanowili mniejszość i borykali się z wieloma trudnościami. Często dochodziły wiadomości o prześladowaniach i męczeństwie misjonarzy zakonnych i świeckich. Z wielu krańców świata docierały do Rzymu, centrum katolicyzmu, prośby o wszelkiego rodzaju pomoc. W samym Rzymie zresztą był Pallotti świadkiem skandali i prześladowań Kościoła; wystarczy przypomnieć uwięzienie papieży Piusa VI, a potem Piusa VII na przełomie XVIII i XIX wieku. To słowo „uważnie” przywołuje mi na pamięć troskę, z jaką w naszych czasach Jan Paweł II troszczył się o wszystkich ludzi rozproszonych po całym świecie oraz o wszystkie problemy całej ludzkości.
Następnie czytamy w odezwie: Jeśli jednak można powiedzieć, że srebrzące się od kłosów pola niecierpliwie oczekują i wzywają ręki, która by je zżęła, to trzeba, niestety, także stwierdzić, że im żniwo jest obfitsze i dojrzalsze, tym szczuplejsza jest liczba robotników, którzy je mają zbierać. Oto dlaczego uwaga Wincentego skupia się na robotnikach. Jest ich niewielu, podobnie jak w naszych czasach. (…)
Św. Wincenty przypomina w swoim apelu, że nie tylko brakuje robotników Pańskich do szerzenia wiary tam, gdzie jest nieznana, ale również tam, gdzie ona powinna być utwierdzana. Znał on dobrze problem kryzysu powołań kapłańskich, niekiedy zbyt powierzchowne przygotowanie prezbiterów do duszpasterstwa, jak również – niestety – małą gorliwość w wypełnianiu posługi kapłańskiej, a także nieustanne prześladowania zgromadzeń zakonnych, co odbije się echem również w przyszłych pokoleniach. Oto dlaczego podkreśla z całkowitą ufnością, że Jezus wskazał w Ewangelii środki na te problemy: modlitwę i wsparcie. Cytuje Jego słowa: Proście Pana żniwa, aby wyprawił robotników na żniwo swoje. Następnie dodaje, że jednakową zasługę otrzymają zarówno prorok, czyli apostolski sługa głoszący religię, jak i osoba czy rodzina, która mu użyczy pożywienia i pomocy: „Kto przyjmuje proroka jako proroka, nagrodę proroka otrzyma” (Mt 10, 41)– jasno dowodzi, iż pomoc ze strony chrześcijańskiej miłości jest konieczna dla dzieł ewangelicznej posługi.
Jawi się nam tu słowo caritas, które w myśli Pallottiego zajmuje szczególne miejsce i które odegra kluczową rolę również w przyszłej strukturze jego dzieła. Tak oto doszliśmy do idei apelu należącej – według mnie – do najważniejszych i najbardziej rewolucyjnych:
Otóż tego rodzaju rozważania nasunęły pewnym osobom pobożnym myśl, aby się zjednoczyć i zaprosić jak największą ilość wiernych do połączenia się z nimi, zarówno celem wspólnej modlitwy do Ojca Niebieskiego o wystarczająco wielki zastęp robotników ewangelicznych w Jego winnicy, jak i do współpracy przy jego wychowywaniu i utrzymywaniu, przez swoje dobrowolne ofiary. Rozum bowiem i doświadczenie wykazują, że zazwyczaj dobro, jakie czynimy w pojedynkę, jest ograniczone, niepewne i krótkotrwałe, i że nawet najszlachetniejsze wysiłki jednostek nie mogą przynieść wielkiego owocu w dziedzinie moralnej i religijnej, o ile nie są zespolone i skierowane do wspólnego celu. Powzięto więc decyzję, aby po otrzymaniu od władzy kościelnej zatwierdzenia, wielką ilość gorliwych katolików zjednoczyć i utworzyć z nich Pobożne Zjednoczenie (una pia societa).
Jednoczyć się, zapraszać wszystkich, modlić się wspólnie, dążyć do wspólnego celu… przejmują mnie bardzo te słowa, gdyż Wincenty prosi, aby trwać wraz z nim, aby „czuć Kościół” wraz z nim, dawać samego siebie wraz z nim, razem z nim działać. I – uważam to za coś bardzo pięknego – chce on, aby każdy wysiłek czyniony był wspólnie, pragnie, by wszystko to, czego pragniemy i co należy czynić, aby żyć życiem autentycznie chrześcijańskim, było przeżywane wspólnie, czując się członkami tego samego ciała. Dlatego zakłada dzieło: aby umożliwić to bycie i działanie razem. Nie wiem, czy Założyciel miał już wtedy jasną ideę, jak będzie wyglądała ta „wspólna droga” (ciągle zresztą próbujemy to odkryć), ale z pewnością miał on bardzo ważną świadomość: jedno serce i jeden duch mają ożywiać wszystkich członków dzieła.
Nie samotni żeglarze, ale żyjący w ciągłej świadomości potrzeby jeden drugiego, czyniąc z niej codzienny styl życia. Być w komunii – mówi Jezus w Ewangelii św. Jana: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli się będziecie wzajemnie miłowali”. Żyć w komunii zakłada więc nade wszystko obecność Jezusa.
Chcę podkreślić jeszcze jedną rzecz: Wincenty był przekonany o tym, że jedynie zjednoczenie się w wysiłkach, działanie w duchu miłosierdzia, przyczynia się do skuteczności dzieła i czyni możliwym pełnienie dobra. Być może dlatego ucieka się do wezwania wszystkich chrześcijan i nie ogranicza się tylko do założenia dzieła, wyznaczając drogę tylko nielicznym, których ma blisko siebie. Pragnie, aby przesłanie dotarło do wszystkich i zaangażowało wszystkich, gdyż tylko wtedy, gdy działać będziemy razem, złączeni jednym, duchowym węzłem, nasze działanie wyda obfity owoc.
Zaraz po tym Pallotti oznajmia, że Maryja Królowa Apostołów ochrania rodzące się dzieło.
Pragnę jeszcze w całości przytoczyć pewien fragment, który uważam za fundamentalny:
Zjednoczenie jednakże zamierza nie tylko połączyć działalność ewangeliczną, modlitwy i ofiary swoich członków, ale także i osób innych, gotowych choć jeden jedyny raz je wesprzeć w tym celu, aby przyczynić się do rozbudzenia wiary i pobożności wśród chrześcijan oraz pomnożyć środki sprzyjające zachowaniu i rozkrzewianiu katolickiej religii. Z tego też względu jest ono tak pomyślane, że wszyscy katolicy, duchowni i świeccy, mężczyźni i kobiety, wykształceni i niewykształceni, biedni i bogaci, szlachta i lud, bez względu na społeczną warstwę, zawód i stan majątkowy, mogą doń należeć. Ci, którzy nie mogą osobiście i bezpośrednio wykonywać pracy duszpasterskiej, mogą nieść mu pomoc osobistą posługą w zakresie swego rzemiosła, zawodu, urzędu, a także za pośrednictwem wpływów wynikających z relacji osobistych oraz dobrowolnymi ofiarami. Ponadto wszyscy mogą współdziałać z tym Dziełem przy pomocy najskuteczniejszego środka, jakim jest modlitwa.
Tylko ten jeden aspekt moglibyśmy rozważać przez wiele godzin, szczególnie my, świeccy, nie tylko dlatego, że św. Wincenty znajduje miejsce także dla nas, lecz przede wszystkim dlatego, że daje nam poczucie jedności, jednego ducha, stawania i kroczenia po tej samej ziemi, jednej krwi, która nas wszystkich ożywia. Sprawia, że możemy kroczyć tą samą drogą, realizując różne powołania, czuć, że łączy nas coś wspólnego i przez to antycypując Sobór Watykański II (św. Wincenty wyprzedził dwa sobory!). Wiemy, że wiele innych osób w Kościele katolickim, jak też i w innych religiach chrześcijańskich podjęło inicjatywę zaangażowania ludzi świeckich i osób konsekrowanych do szczególnych zadań. Wydaje się, że charyzmat św. Wincentego nie posiada jednego, szczególnego zadania, czyli rozszerzania wiary, ale jak…? W każdy możliwy sposób i przy pomocy wszystkich – razem. Ten, który już przyczynił się do zbliżenia duchowieństwa diecezjalnego i zakonnego, zaczyna teraz dopełniać swego dzieła jedności, choć zaledwie w zalążku, w Kościele. Już sama troska tego rodzaju stanowi apostolstwo. Ja jednak widzę w tych słowach Założyciela również swego rodzaju proroctwo. To, co pragnie on zrealizować w „pobożnym stowarzyszeniu”, stanie się pewnego dnia udziałem całego Kościoła.
Pallotti ukazuje następnie w odezwie, że nie ma dzieła bardziej milszego Bogu nad współpracę w wypełnianiu Jego woli zbawienia wszystkich ludzi; przytacza znane autorytety z historii Kościoła dla potwierdzenia tej prawdy.
Streszcza też historię Jezusa, wyszczególniając Jego najgłębsze pragnienia, dla których poświęca wszystkie swoje siły, całą swoją miłość, aż po ukrzyżowanie.
Przeczytałem te fragmenty i wydawało mi się, że św. Wincenty wyjaśnia mi karty Ewangelii w sposób dla mnie zupełnie nowy, nie tylko ze względu na treść, lecz przede wszystkim dlatego, że zrozumiał on sedno działalności Jezusa i tym właśnie chciał się ze mną podzielić. Zrozumiał on to po długim doświadczeniu praktykowania miłości – życia Ewangelią, oddał całego siebie na służbę Jezusowi, a teraz proponował to również mnie. Jak więc mógłbym przeczytać to wezwanie i pozostać obojętnym?
Św. Wincenty dodaje, że dzieło to będzie miłe Maryi, Królowej Apostołów, wszystkich zastępów niebieskich, aniołów, i – jakby w widzeniu – dostrzega „niezmierzoną liczbę chrześcijan, połączonych węzłem gorliwości, zaangażowanych w troskę o rozszerzanie prawdy o Bogu, aby drzwi szczęśliwej wieczności były otwarte dla milionów dusz”.
Ma się wrażenie, że stoimy przed wielkim freskiem lub słuchamy olbrzymiej symfonii muzycznej, bowiem to, co często jest niewyrażalne, pozwala się lepiej wyrazić dzięki artystycznej wyobraźni; chodzi o kolejny, typowo pallotyński środek apostolski.
Dzieło to – mówi Pallotti – ześle błogosławieństwa i łaskę na tych, którzy będą je wspierali. Tym razem jednak używa języka jeszcze bardziej wyrazistego: stwierdza, że jeśli obowiązkiem naszym jest wspomóc bliźniego w jego potrzebach materialnych, tym większa powinna być troska o jego zbawienie. A jaką otrzymamy za to nagrodę?
Zbawiciel oświadcza, iż każdy uczynek miłosierdzia wyświadczony bliźniemu traktuje i nagradza, jakby był wyświadczony Jemu samemu. Nawet szklanka wody podana w Jego Imieniu, by ugasić pragnienie bliźniego, daje prawo do niebiańskiej nagrody. Skoro zaś do każdego czynu spełnionego celem pokrzepienia ciała bliźniego, które przecież ulegnie śmierci, przywiązana jest wieczna nagroda, to o ileż bardziej mogą jej oczekiwać gorliwość i miłosierdzie, mające na celu zbawienie duszy bliźniego, duszy stworzonej na obraz i podobieństwo Boga oraz przeznaczonej do nieśmiertelności? I jeśli jałmużna dana ze względu na ciało odkupuje grzechy oraz wybawia od śmierci wiecznej, to o ileż skuteczniej uczyni to jałmużna duchowa, i w ogóle każde dzieło miłosierdzia spełnione w tym celu, aby wybawić od wiecznej śmierci dusze naszych braci?
Św. Wincenty kontynuuje stwierdzając, że jeśli ktoś poświęca się dla zbawienia innych, choćby i zgrzeszył śmiertelnie, będzie miał zawsze możliwość być zbawionym. O ile zwykła droga prowadzi przez sakramenty – zauważa św. Wincenty – wszyscy mogą starać się o zbawienie dusz, gdyż najważniejsze jest, „aby ich gorliwość wynikała z najczystszych intencji, aby ich uczucia i pragnienia były najwznioślejsze, aby ich starania były najszlachetniejsze”. Przechodzi następnie do krótkiego przeglądu historii Kościoła, począwszy od Maryi, aby ukazać, że zasługi apostołów rozciągają się na tych wszystkich chrześcijan, którzy na miarę swoich możliwości zrobili wszystko na rzecz zbawienia innych: „dlatego też w dziele apostolstwa nie oczekuje się, byśmy prowadzili konkurencję między sobą w głoszeniu Słowa, w modlitwie, w pomocy innym, w wykonywaniu posługi duszpasterskiej czy w sztuce utrzymywania dobrych relacji z innymi itp., lecz by każdy wykonywał swoje zadanie z zapałem i gorliwością…”.
I tak wezwanie – apel Pallottiego dobiega końca: św. Wincenty prosi żarliwie wszystkich, by zechcieli przyłączyć się z miłością i szczodrobliwością do tego dzieła, i prosi w szczególności mieszkańców Rzymu, aby odpowiedzieli na to zaproszenie, aby jeszcze raz stać się światłem wiary dla całego świata.
Nie jest moją intencją komentować to wezwanie Pallottiego, pragnę raczej przekazać wam, jak odbieram tę odezwę i jak, według mnie, mogę starać się nią żyć, poszerzając następnie tę refleksję na Zjednoczenie, obecne w całym świecie.
Przede wszystkim myślę, że aby odczytać sens, jaki chciał przekazać nam Pallotti w apelu, należy wziąć pod uwagę samą historię życia Założyciela. Wszystkie wydarzenia w życiu św. Wincentego należy interpretować jako życie Boga mieszkającego w nim, jako głębokie doświadczenie ducha; i tak jest również w naszym życiu. Św. Wincenty wybrał Boga na jedyny ideał swojego życia, postawił go w centrum swego życia, o czym świadczą nie tylko nadzwyczajne wydarzenia, ale również te najzwyklejsze sprawy codzienne. To co mnie zawsze u niego pociągało, to właśnie owo „stawanie się wszystkim dla wszystkich”. Pamiętam, że na początku mojej pallotyńskiej drogi ja również chciałem stać się taki, jak on. Być wszystkim dla wszystkich – wtedy wydawało mi się to zwyczajne, aby każdą minutę poświęcać dla bliźniego. Szybko jednak zrozumiałem, że zarówno siły, jak i motywacje z łatwością mogą ulec osłabieniu, a na pierwsze miejsce wysuwał się egoizm. Wówczas dopiero zrozumiałem, że jeśli w centrum mojego życia nie postawię Boga, Chrystusa, nigdy nie zdołam naśladować św. Wincentego w jego oddaniu się z miłością dla braci.
On to, w swoim tak głębokim doświadczeniu wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem, był zawsze skierowany na innych, na Kościół i na świat. Również ten aspekt ma swój niemały wydźwięk w jego apelu; jak więc możemy podejrzewać, że zrodził się on jedynie racjonalnie albo nawet z uważnego studium spraw misyjnych? Ów niepokój, ów entuzjazm Pallottiego to nic innego jak owoc miłości przeżywany w każdym momencie, wobec wszystkich i ze wszystkimi. Jest to dla nas wielki ideał do zaproponowania, bez półśrodków.
Według Wincentego, życie Kościoła i świata mogą i powinny być ożywiane wiarą i chrześcijańską miłością osób, bez względu na to, czy są to osoby konsekrowane czy świeckie, osób, które opierają swoje duchowe doświadczenie na tym, co nie przemija. Nie może być ono jednak oparte tylko na wydarzeniach historycznych (są one różne od tych dzisiejszych i wiele rzeczywistości również w Kościele uległo przemianom), ale na nawróceniu i przeżywaniu swojego życia apostolskiego jako promieniowanie na innych i „zarażanie miłością”.
Przeżyłem kiedyś szczególne doświadczenie: pewnego dnia, jak każdego ranka znajdowałem się w metrze, w drodze do pracy (pracuję w Krajowym Urzędzie Straży Pożarnej), myśląc o referacie, który miałem przygotować – nie bez obaw, zważywszy na czas, który upływał – myślałem, jakie pola działalności apostolskiej zajmują dziś priorytetowe miejsce. Pamiętam też, jak wiele lat temu zawsze oczekiwałem, aż ktoś wskaże mi zadanie do wypełnienia i powie, jaką dziedziną powinienem się zająć, by być apostołem; było to zawsze oczekiwanie na podanie wskazówek. W czasie gdy tak sobie rozważałem, wsiadło dwóch chłopców (byli obcokrajowcami), którzy zaczęli grać na akordeonach, prosząc o jałmużnę.
Myśl moja i uwaga przeniosła się wówczas na wiele osób, które stały wokół mnie. Potem na kolegów w pracy, następnie na dziesiątki klientów, którzy przychodzą do biura z różnymi sprawami, prosząc o radę czy techniczne wskazówki. Zaczynałem powoli rozumieć, co to znaczy zostawić swój świat, by móc wejść w problemy innych. Potem wróciłem do domu, gdzie mieszkam z moją chorą mamą wymagającą stałej opieki. Wieczorem udałem się jeszcze do jednej ze wspólnot pallotyńskich przy Via Ferrari, gdzie wraz z innymi członkami mojej wspólnoty uczestniczyliśmy we wspólnej Mszy św. i spotkaniu, na którym podejmowaliśmy bieżące sprawy. Ile osób spotkałem tego dnia, z iloma rozmawiałem… Oto wielkie pole apostolstwa – życie. Pytałem samego siebie: co powstrzymuje cię przed daniem czegoś z siebie tym, których spotykasz? Ile historii życiowych rozpoczęło się właśnie w taki banalny sposób? Za każdym razem możesz spotykać osoby wraz z „żywym” Pallottim, który obdarza miłością. Św. Wincenty wykorzystywał każdą okazję, aby dotrzeć do duszy osoby, z którą się spotykał. Żyjąc w ten sposób, sprawił, że nabrały wydźwięku również wielkie dzieła w jego życiu. Dla niego polem apostolskim był Kościół i cały świat. Dowodem tożsamości dla synów i córek św. Wincentego, tzn. tym, co czyni wiarygodnym nasze apostolstwo, jest miłość, zaangażowanie i pasja w służbie Kościołowi i poszczególnym ludziom. Wyrażają się one w duchu służby i w tym kontekście należy rozumieć dzieło Pallottiego, które za pomocą apelu ma zamiar realizować: miłość, miłosierdzie wobec bliźnich i służbę Kościołowi. Miłość do wszystkich, którzy jeszcze nie doświadczyli wiary. Miłość, jakiej Jezus uczył nas podczas swego ziemskiego życia. Wzywa on nas, abyśmy żyli tą prawdą: powszechnym apostolstwem. Jak Miłość wcieliła się w łonie Maryi, tak dla Wincentego miłość wcieliła się w jego dzieło, do którego, z prorockim natchnieniem, wezwał również świeckich.
Wydaje mi się jednak, że nie ogranicza on tego zagadnienia do roli nas świeckich, lecz chce, abyśmy wszyscy i wszyscy razem byli apostołami. Jestem przekonany, że właśnie to chciał wyrazić Sobór Watykański II, kiedy naświetlił bardzo wyraźnie powszechne powołanie do świętości jako naturę każdego członka Kościoła, w różnorodności sposobów jej realizacji, lecz w tym samym celu. Jak również Sobór potwierdza, w znacznej odległości czasu, zamysły Wincentego, kiedy podkreśla z mocą „diakonię”, czyli służbę Kościoła dla świata. Wyjaśni coraz lepiej św. Wincenty, co już wzmiankował w swoim apelu, że czyny miłosierdzia są podstawą i racją bytu apostolstwa. A te jesteśmy w stanie pełnić wszyscy, zawsze, z przekonaniem, że idziemy drogą św. Wincentego tak, jak on sam to przeżywał.
Pozwolę sobie również na przypomnienie innego doświadczenia, które oświeciło w znacznym stopniu moją drogę śladami św. Wincentego. Jako wspólnota od zawsze zajmowaliśmy się muzyką chrześcijańską, a przez kilka lat występowaliśmy z koncertami na żywo. Ja również grałem w grupie, choć nie jestem muzycznym wirtuozem. Pewnego dnia, kiedy mieliśmy wystąpić z koncertem na placu, byłem dość mocno podenerwowany, gdyż miałem świadomość, że nie znam dobrze mojej partii. Podzieliłem się tymi obawami z kapłanem, który powiedział do mnie: „Bądź spokojny, bo nie idziesz grać, idziesz kochać tych, którzy będą cię słuchali i tych, którzy obok będą przechodzić”. Słowa te otworzyły mi oczy na charyzmat pallotyński: nie idę grać, idę kochać. Wtedy zaczęliśmy się modlić, by Pan dał nam łaskę swojej miłości, i poszliśmy na koncert. Jak zupełnie nowe horyzonty nam się otwierały! Jakiekolwiek dzieło może być apostolstwem, jeśli jest w nim miłość. Ja nie idę grać, rozmawiać, katechizować, słuchać… idę kochać, w ten sposób znam zawsze dobrze swoją partię. A jeśli już naprawdę nie mam nic i nic nie jestem w stanie zrobić, mogę zawsze kochać, modląc się, aby wspierać innych, jak mówił Wincenty. Zawsze znajdę sposób, by wyrazić moją miłość. Dziś myśl św. Wincentego odnaleźlibyśmy w dokumentach Soborowych (Lumen gentium, Apostolicam octuositatem, Ad gentes) oraz w Christifideles laici. Przesłanie i zadanie, jakie zostało nam w nich powierzone, należy do istoty Kościoła, dlatego ośmielę się stwierdzić, że żyć charyzmatem św. Wincentego, to żyć życiem Kościoła. Dlatego też Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego powinno być „miejscem”, gdzie gromadzą się ci, którzy chcą realizować swoje powołanie do świętości i apostolstwa. Najdoskonalsza miłość ma być więzią fundamentalną, mają oni żyć miłością doskonałą, dzielić się swoim doświadczeniem życia, mają razem zastanawiać się na tym, co czynić, aby dać konkretną odpowiedź na potrzeby Kościoła i świata. Dzisiaj przed Kościołem i chrześcijanami stoi wiele wyzwań, na które jesteśmy wezwani, aby odpowiedzieć dla zbawienia świata. W niektóre z nich ja również jestem zaangażowany: wojna, niesprawiedliwość społeczna na płaszczyźnie globalnej, zagrożenie życia ludzkiego poprzez wykorzystanie najsłabszych, zabijanie niewinności w dzieciach, śmierć zanim nastąpiło narodzenie, niezdolność do towarzyszenia innym w ich bólu i pokazania sensu, zepchnięcie na margines osób starszych, niepełnosprawnych, terminalnie chorych, głód, podział ekonomiczny i kulturalny, zagubienie tożsamości całych narodów… długo można by jeszcze podawać przykłady. To samo żarliwe pragnienie ożywiające Wincentego, który chciał dotrzeć do wszystkich ludzi i do wszystkich sytuacji, zanosząc ludziom odpowiedź Jezusa, ożywiało w ostatnich latach, w sposób bardzo widzialny, cały Kościół. W „Apelu majowym” Pallotti przypomniał pragnienie Jezusa z Krzyża – pragnienie dusz. Słowa te, kontemplowane również przez Matkę Teresę z Kalkuty – inną wielką postać z życia Kościoła, mogą zawierać w sobie pragnienie współpracy z Jezusem dla zbawienia dusz za przykładem Maryi, która – jak mówi św. W. Pallotti – nie udzielała chrztu ani nie przepowiadała, ale „cieszy się tytułem i nagrodą Królowej Apostołów”. To właśnie wobec krzyża i w krzyżu należy mierzyć naszą miłość dla wszystkich: w całym życiu Pallottiego jak na kliszy jest obecny krzyż Jezusa, który czyni prawdziwym nasze apostolstwo. Pomyślmy o bogactwie, jakie tkwi w Zjednoczeniu, tak jak jest ono tutaj reprezentowane: przez mężczyzn i kobiety, którzy pochodzą z tak różnych zakątków świata, z różnych kultur, posiadających bardzo różne doświadczenie życiowe, wrażliwość, która często dojrzewała w trudnościach i cierpieniu. Dla nas, którzy żyjemy w miejscach i kontekstach społecznych tak różnych, ale w świecie zglobalizowanym, „Apel majowy” nie jest i nie może pozostać tekstem historycznym do czytania i rozważania. Apel, tzn. wezwanie na dziś, które wzywa mnie i ciebie, każdego z nas, aby nie pozostać obojętnym wobec brata i aby przekładać przesłanie ewangeliczne i miłość chrześcijańską na każdą sytuację, w której przychodzi nam żyć, działać i pracować. Mamy to jednak czynić nie w pojedynkę, ale razem, w duchu dzielenia się i komunii, we wspólnym niesieniu ciężarów i w dzieleniu się radościami. Jeśli nie ma w nas wiary, że jest to możliwe, jeśli nie zaangażujemy się w realizację mimo wielu trudności, i nie liczymy na pomoc łaski Bożej, to znaczy, że nie zrozumieliśmy charyzmatu naszego Założyciela. Przypomnijmy sobie, co czytaliśmy wcześniej. Pallotti prosi nas: Czymże może być widok niezmierzonej liczby chrześcijan, połączonych węzłem gorliwości, zaangażowanych w troskę o rozszerzanie prawdy o Bogu, aby drzwi szczęśliwej wieczności byty otwarte dla milionów dusz.
Pallotti nie zadowalał się małymi osiągnięciami! Chciał wszystko! Wszystko jednak dla Chrystusa! (…)